nikogo nie było. Śmiała się z jego reakcji, a potem odwróciła się i boso pobiegła pomiędzy
drzewa. Dogonił ją, zdyszany, zmęczony, podniecony. A potem kochali się w cieniu rozłożystego drzewa, gdy słońce zachodziło nad Pacyfikiem. – Tak, wiedziałam, że to pamiętasz. – Uśmiechnęła się znacząco. Skąd wiedziała takie rzeczy? Jechał stromą drogą wzdłuż klifów nad oceanem. Na zachód rozciągał się ogrom Pacyfiku. Na wschodzie wzrok wabiły wille z basenami. Nie zamykała okna. Ciepła bryza od oceanu wypełniała samochód, bawiła się jej włosami. Ocean rozciągał się błękitnym bezkresem. Słońce odbijało się od powierzchni, daleko pod nimi fale rozbijały się o brzeg. Na horyzoncie widział kilka statków. Powtarzał sobie, że musi oprzytomnieć, nie będzie grał według jej zasad. Interesują go odpowiedzi. – Kim naprawdę jesteś? – zagaił. Dociskał łokieć do żebra, odruchowo sprawdzał, czy czuje ciężar broni. Uśmiechnęła się tajemniczo. – Nie jesteś Jennifer. Uniosła ciemną brew w niemym proteście. – Tak uważasz? – Ona nie żyje. Niedługo ją ekshumują. Wzruszyła ramionami. – Wtedy się przekonasz – powiedziała gardłowo, jak jego była żona. Że co? Że jesteś oszustką? Te słowa cisnęły mu się na usta, ale zapach oceanu i jej perfum sprawiły, że milczał, pogrążony we wspomnieniach, których chciał się pozbyć. – Mów. – Usiłował skupić się na tym, co go czeka. – Kto zabił Shane McIntyre i Lorraine Newell? – Nie wiem. – Jasne. – Naprawdę. – Twierdzisz, że ich śmierć nie ma nic wspólnego z twoim... powrotem? – Nie wiem. – A co wiesz? – Że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż myślałam. Bardziej niebezpieczna. – Myślisz, że tego nie wiem? Patrzył, jak głośno przełknęła ślinę i zacisnęła dłonie na pasie bezpieczeństwa. Denerwuje się. W końcu. Dobrze. Bentz nie odrywał dłoni do kierownicy. Wreszcie ją dorwie. Rozdział 28 Chwileczkę! – Hayes przyciskał telefon do ucha. Jechał akurat na spotkanie z Tally White. – Na Point Fermin? Na półwyspie? – Ale Bentz już się rozłączył. Hayes oddzwaniał, ale sukinsyn nie odbierał. – Drań! – Czasami się zastanawiał, dlaczego jeszcze w ogóle trzyma z Bentzem. Bledsoe miał rację – ten facet to chodząca bomba zegarowa. Hayes szybko zawrócił. Kobieta w złotym mercedesie zatrąbiła gniewnie, dzieciak w wiekowym pikapie pokazał mu środkowy palec. Przedzierał się przez gęsty ruch uliczny na stodziesiątce, jechał na południowy skraj miasta, w okolice Point Fermin, niedaleko San Pedro. Co ten Bentz znowu wymyślił? Dlaczego udziela mu tylko strzępów informacji? Uważa, że jest z Jennifer? To idiotyzm. Czego dowiodą najbliższe godziny, gdy w końcu dojdzie do ekshumacji? A może Bentz nie mógł powiedzieć tego, co chciał, dumał Hayes za kierownicą szukając zjazdu z autostrady. Wezwał posiłki, choć nie bardzo wiedział, czy będą potrzebne. Zgłosiła się Martinez. – Słuchaj, być może będę potrzebował wsparcia, jeszcze nie wiem. – Streścił jej sytuację. Gwizdnęła cicho. – Jezu Chryste, zaczynam przyznawać rację Bledsoe. Bentz oszalał. – Pomyślałem sobie to samo. Przygotuj się na kolejną pogoń za duchami. – Nie znam lepszej rozrywki. O1ivia znalazła swoje miejsce w samolocie – siedziała między grubasem, który zajmował