kiwnięcie głową.
- Wyglądasz na zagłodzoną - mruknął. - Mogę cię nakarmić. - Nachylił się, jakby chciał ją pocałować. Udało jej się uchylić. - Dlaczego się opierasz? - spytał i pogładził ją po policzku. - No, chodź. Niczego nie zrobię wbrew twojej woli. Pozwól, żebym się dziś tobą zajął. Nie pożałujesz. Zrobię, co tylko zechcesz. Zabrzmiało to bardzo szczerze. Dobrze wiedział, w jaki sposób uwieść kobietę. Becky, w nagłym przypływie śmiałości, podjęła tę grę. - Wszystko, co zechcę? - spytała sceptycznie. - Wszystko w granicach rozsądku - poprawił się z uśmiechem. Powiódł palcami po jej piersi. Spojrzała na jego dłoń. W blasku latarni błysnął na niej złoty pierścień z różowym onyksem. Jakież miał zręczne, doświadczone ręce! Żaden mężczyzna, nigdy jej tam nie dotykał. Kilku, co prawda, próbowało. Dostali po twarzy. Nie wymierzyła policzka lordowi Alecowi. Był zbyt fascynujący, przystojny i uroczy. - Jeśli zależy ci tylko na bogatych, lepiej byłoby, żebyś poszła z Draxingerem - mruknął. - Założyłbym się, że zdobyłabyś go od razu, mimo że wybiłaś mu ząb. - Nie jesteś bogaty? - Niestety, nie. - Wyglądasz na zamożnego. - Próbuję zdobyć fortunę. Już raz to zrobiłem dzięki grze w karty i zaraz ją straciłem. - W takim razie spróbuj znowu. - Doskonały pomysł - odparł cierpko. - Nie myślałem o tym. - Dlaczego? Skoro raz się udało, może się udać i drugi. - Kiedy się wpadnie w głęboką, czarną czeluść, cherie, trzeba się z niej wydobyć za wszelką cenę. Istnieje co prawda coś takiego, jak szczęście, ale ostatnio jakoś mi nie dopisuje. - Spotkałeś przecież mnie. Może teraz ci dopisze? Roześmiał się głośno. - Mówię poważnie. Jestem w czepku urodzona. - Jeśli mam być szczery, nie wydajesz mi się szczególną szczęściarą. Zaskoczyło ją to, ale zaraz potem parsknęła śmiechem. Zawtórował jej. Jak miło było się śmiać po tych kilku okropnych dniach... Boże! Co ona robi? Co za zuchwalstwo! Ale wszystko było lepsze od Kozaków. - Nie obchodzi mnie lord Draxinger - mruknęła. - A mój drugi przyjaciel, Rushford? Ten, którego kopnęłaś? - Też nie! - Kiedyś zostanie markizem. - Nie dbam o niego. To wstrętny brutal! - Hm... chyba nie. No, może czasami. Po prostu nie przywykł do dziewcząt, które nie mdleją na jego widok. - Założę się, że ty też nie - powiedziała bez zastanowienia. Opamiętała się od razu. Odchrząknęła. - Ja... ja chciałam powiedzieć, że nigdy nie postąpiłbyś jak brutal. - Istotnie, ale to nieważne. Obawiam się tylko, że lord Rushford byłby teraz... trochę zagniewany na ciebie. A poza tym ma już kochankę. Oczywiście, wkrótce się nią znudzi, gdybyś więc uzbroiła się w cierpliwość... - Dziękuję, nie! A co z trzecim? Kim on jest? - Fort? To lord Daniel Fortescue, ale nie będziesz go chciała. Jest młodszym synem, podobnie jak ja. - Młodszym synem? - W moim przypadku, najmłodszym z pięciu. - Dobry Boże, więc nie masz ani majątku, ani tytułu? - Owszem. Za to nie brak mi wielu innych talentów, które by cię zapewne zadziwiły. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że mu uwierzyła. - No i co? Co dalej, dziewczyno? Dlaczego się wahasz? Nie lubisz mnie? - Lubię. - Nie zamierzam cię prosić. Przestań ze mną grać w kotka i myszkę. Spurpurowiała. Co ma odpowiedzieć? Nagle daleki odgłos przyciągnął jej uwagę. Tętent kopyt. Poczuła, że