Marla czuła jego dzika namietnosc. Wygieła sie w łuk i

  • Rozalinda

Marla czuła jego dzika namietnosc. Wygieła sie w łuk i

12 August 2022 by Rozalinda

wsuneła palce w jego włosy. Nick całował jej ramiona, budzac dreszcze rozkoszy i sprawiajac, ¿e zapomniała o całym swiecie. Zapomniała, ¿e postanowiła nigdy nie pasc ofiara jego zmysłowosci, ¿e miłosc do niego mo¿e tylko ja unieszczesliwic, ¿e romans z nim na pewno zrujnuje jej ¿ycie. Wezeł puscił nagle. Poły szlafroka rozchyliły sie, ukazujac kolejna warstwe satyny. Nick rozpiał góre jej pid¿amy i wsunał dłon pod spód. Marla jekneła, czujac ciepły dotyk na swoich piersiach. 280 Przebiegł ja nagły, nieopanowany dreszcz. Przymkneła oczy i przechyliła głowe na bok. W głebi swojego ciała czuła jakis ból, jakas tesknote. Pid¿ama zsuneła jej sie ramion razem ze szlafrokiem. Nick dotknał jezykiem jej ucha. Marla czuła na plecach jego szorstka, owłosiona piers. Wtuliła sie w niego jeszcze mocniej, napierajac na niego posladkami. - Och -jekneła, dotykajac wierzchu jego dłoni pieszczacych jej piersi. Nick delikatnie pocierał kciukami jej sutki, słyszała jego krótki, urywany oddech. Czuła bijace od niego goraco, pot zrosił jej skóre. Serce waliło jej jak młotem. - Marla, o Bo¿e, Marla... nie chce... nie chce... - Poruszał sie za nia w pierwotnym nieopanowanym rytmie. Marla odruchowo przylgneła do niego jeszcze mocniej, wchodzac w ten sam rytm. Jakas jej czesc wiedziała, ¿e własnie popełnia najwiekszy bład w ¿yciu, ale to, co sie działo, było silniejsze od niej. Jestes me¿atka, na litosc boska! Ale moje mał¿enstwo to farsa. Jestes matka! Ale pragne tego me¿czyzny, czuje z nim wiez, wiem, ¿e jego własnie potrzebuje. Nie myl po¿adania z miłoscia, Marla. Nie trac głowy! Nick poło¿ył reke na miekkiej satynie, muskajac palcami brzuch Marli. Zsunał dłon ni¿ej, miedzy jej nogi. Cały czas mocno przyciskał ja do siebie tak, ¿e czujac jego ¿adze, sama zaczeła dr¿ec z po¿adania. Przez materiał dotykał jej ciała, piescił i głaskał, rozpalajac ja do białosci. Marla miała wra¿enie, ¿e jej skóra płonie, ¿e całe jej ciało stało sie jednym wielkim bólem po¿adania. Kiedy przesunał wargami po jej policzku, pod Marla ugieły sie kolana. Zamkneła oczy, odrzuciła głowe do tyłu i pozwoliła mu całowac swoja szyje i ramiona. Jej serce biło mocno i nierówno. Tak, pragneła Nicka, chciała le¿ec w jego 281 ramionach, dotykac jego płaskich, meskich sutków, czuc miesnie grajace pod gładka skóra. Rozpaczliwie pragneła zjednoczyc sie z nim w gorzko-słodkiej harmonii dwóch ciał. Oczyma wyobrazni widziała go ju¿, nagiego, pochylajacego sie nad nia, widziała jego ekstatycznie wykrzywiona twarz. Zdawało jej sie, ¿e czuje jego silne uda miedzy swoimi nogami, ¿e piesci jego posladki, a on wypełnia jej ciało całym soba w odwiecznym rytmie, coraz mocniej,

Posted in: Bez kategorii Tagged: pierwsze ruchy dziecka w ciąży, marcin władyniak, barbara krafftówna,

Najczęściej czytane:

poręczy. Siwa ...

pani w okularach w czerwonych oprawkach, które komicznie zsunęły się na czubek nosa, z grymasem na twarzy, w białych spodniach rybaczkach i białej koszulce. Pospacerowała między eksponatami i zatrzymała się przy szklanym kocie, najbrzydszej rzeźbie, jaką Bentz ... [Read more...]

pulchnymi rączkami splecionymi z przodu. Miała wtedy dwa i pół roku. Kelly podniosła zdjęcie w srebrnej ramce i do oczu znów napłynęły jej łzy. Caitlyn nigdy nie otrząsnęła się po śmierci Jamie, nie pomogła nawet psychoterapia u Rebeki, jak jej tam było? Rebeka Wade. Kelly zmarszczyła brwi i odstawiła zdjęcie. Przypomniała sobie, jak wkrótce po śmierci Jamie Caitlyn omal nie przedawkowała proszków nasennych. Celowo? Bardzo możliwe. Josh, ten cholerny łajdak. Facet nie potrafił trzymać łap przy sobie. Miał nawet czelność przystawiać się do niej - siostry własnej żony! Ciekawe po co, przecież ona i Caitlyn były identyczne. No, chyba że fascynowała go różnica charakterów. Bo faktycznie, w ich przypadku podobieństwo kończyło się na wyglądzie. Poza tym były zupełnie różne. Jak dzień i noc. Caitlyn bardziej nieśmiała, spokojna, skupiona, a Kelly - fajerwerki energii, milion szalonych pomysłów na minutę. Zresztą Josh Bandeaux żadnej dziewczynie nie przepuścił. Kelly spojrzała na telefon. Głos Caitlyn był pełen desperacji. Czy tego chciała, czy nie, Kelly musiała pojechać do siostry i uspokoić ją. Opadła na zamszową kanapę i gapiła się w otwarte drzwi. Teraz nie miała na to siły. Wiedziała, o czym Caitlyn będzie chciała rozmawiać. Najpierw pozwoli jej ochłonąć. Co można było powiedzieć o ostatniej nocy? Caitlyn po prostu wypiła o jednego drinka za dużo, może więcej niż jednego. To wszystko. No, niezupełnie. Ale nikt nie musi wiedzieć nic więcej. Morrisette zgniotła papierosa i nacisnęła ostro na hamulce. Samochód zatrzymał się kilka centymetrów od policyjnej blokady wokół domu Bandeaux. Kilka policyjnych samochodów i furgonetka stały bezładnie na ulicy i podjeździe. Wysoki murowany dom z dużymi oknami, zielonymi okiennicami i obszernym patio był otoczony ogrodzeniem z kutego żelaza i bujnym żywopłotem. Dwóch policjantów w mundurach stało przed domem, żółta taśma otaczała miejsce zbrodni, ciekawscy sąsiedzi patrzyli zza zasłonek, a ci bezczelniejsi stali przed domami. Reed wyszedł z samochodu, zanim Sylvie wyłączyła syrenę. Na zewnątrz panował upał, powietrze było bardzo wilgotne. Jeszcze zanim otworzył furtkę i machnął odznaką, zdążył poczuć piekące kropelki potu na czole. Gdy Morrisette dogoniła go, przed dom zajechała furgonetka lokalnej telewizji. - Sępy na drugiej! - ostrzegła. - Trzymaj ich z daleka - warknął Reed do jednego z policjantów, pokazując brodą na reportera i kamerzystę wysiadających z białego samochodu. - Jasne. - Młody policjant skrzyżował ręce na piersi i spojrzał surowo na reporterów. Reed wszedł przez otwarte frontowe drzwi i rozejrzał się po olbrzymim, starym, ale odnowionym domu. Uważając, żeby niczego nie dotknąć, skierował się w stronę głosów. Drogie dywany, którymi wyłożono marmurowe posadzki holu, tłumiły kroki. Obrazy przedstawiające konie czystej krwi zdobiły ściany, szerokie, podwójne schody zapraszały na górę. Przez uchylone drzwi zajrzał do gabinetu. Ścisnęło go w żołądku na widok tego, co zobaczył. ...

14 Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi. - Chryste - wyszeptała Morrisette. Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów. - Podciął sobie żyły? - zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu. Morrisette wyraźnie pobladła. - Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem - powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu. - Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? - Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła. - Po prostu uważam, że to nie w jego stylu. Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd - jak to określiła Sylvie - supermodnej szczoteczki do zębów. - Nikt niczego nie ruszał? - zapytał jak zawsze. - Nie, czekaliśmy na pana - automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. - Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. - Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. - Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo. - Niemożliwe - mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy. - Może miał kłopoty finansowe - zasugerował Reed. - Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało. - Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć - upierała się Sylvie. - Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? - Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. - Szkoda. - Więc uważasz, że został zamordowany? - zapytał Reed. Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi. - Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. - Podniosła szczupłe ramię zmarłego. - Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh. - Znaleźliśmy list pożegnalny - powiedział jeden z policjantów. - Jest w drukarce, o tutaj. - Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając. Znikąd pomocy. 15 ... [Read more...]

że nie wygląda na tak wyżętą, jak się czuje. Zadzwoniła do brata i zostawiła mu wiadomość zaraz po wyjściu policji. Zjawił się dwie godziny później, jak tylko odsłuchał jej wiadomość, oddzwonił i utorował sobie drogę przez tłum reporterów krążących przy frontowej bramie. Wyglądał raczej na wkurzonego niż zasmuconego śmiercią szwagra. Tak jak przewidział detektyw Reed, ekipy telewizyjne i reporterzy lokalnych gazet pojawili się wkrótce po odjeździe policji. Dzwonili do drzwi, a kiedy Caitlyn nie otwierała, zajęli pozycje na chodniku przed domem. Kamerzysta filmował stojącą przed bramą domu szczupłą kobietę w eleganckiej fioletowej bluzce z czarną apaszką. Poczuła ucisk w żołądku. Znowu. Żadnych kamer. Żadnych reporterów. Żadnych pytań o intymne szczegóły z jej życia. - Nie potrafią powiedzieć, czy sam się zabił, czy ktoś mu w tym pomógł? - zapytał Troy, a jego wibrujący głos sprawił, że wróciła do rzeczywistości. Boże, musi się pozbierać; nie pozwoli, żeby ktokolwiek, nawet Troy, dowiedział się o jej lękach. - A... tak, znaczy... Jestem pewna, że potrafią. To tylko musi potrwać. Troy prychnął pogardliwie. - Najlepsi w Savannah. Nic im nie powiedziałaś, prawda? - Nieustępliwe, niebieskie oczy przyglądały jej się badawczo, szukały jakiejś skazy, kłamstwa. - Nie mogłam. Ja nic nie wiem. Poza tym, że na piętrze było pełno krwi. Cholernie dużo krwi. To nie była krew Josha. Nie mogła być! Caitlyn osunęła się na krzesło wyczerpana i śmiertelnie przerażona. - Ale na pewno jesteś jedną z głównych podejrzanych. - Troy zmarszczył brwi. Stał wyprostowany jak struna, szerokie ramiona, wąskie biodra, ciemne włosy, tylko na skroniach pojawiło się kilka siwych pasemek. Miał trzydzieści trzy lata i był w świetnej formie. - Wszyscy wiedzą, że Josh miał romans i zamierzał się z tobą rozwieść. - Jak to miło z twojej strony, Troy - mruknęła. - Nie owijasz w bawełnę. - Właśnie. Znalazłaś się w trudnej sytuacji. - Ja? - zapytała. - Co chcesz powiedzieć? Że zabiłam Josha? - Oczywiście, że nie. Wciąż była wzburzona. - Wiesz, przydałoby mi się trochę wsparcia. To był fatalny dzień i jeszcze się nie skończył. - W jej oczach błysnęły łzy. Ale nie podda się. Oskar, czując nadchodzącą awanturę, wśliznął się na swoje ulubione miejsce pod stołem. Troy stał zapatrzony na ogród, pobrzękując kluczami. - Przepraszam. Nie... nie nadaję się na psychoterapeutę. - Nie ulega wątpliwości. - Ale musisz spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że bez wątpienia jesteś podejrzana. - Przeczesując palcami włosy, westchnął jak człowiek mocno zmęczony życiem. Tak jakby los ostatniego żyjącego mężczyzny z klanu Montgomerych był czasami nie do udźwignięcia. - Może powinnaś wyprowadzić się na jakiś czas. - Ale to jest mój dom. - Wiem, wiem, ale może byłoby lepiej, gdybyś wyjechała teraz z miasta, zatrzymała się u mamy w Oak Hill. - Chcesz powiedzieć: ukryła się? - Tego nie powiedziałem. ...

27 - Nie jestem przestępcą, Troy. - Nie ustępowała, wzięła się w garść i z uporem próbowała rozwiać własne wątpliwości. - Tylko ofiarą. - Usta zacisnęły mu się w powstrzymywanym gniewie. - Jezu, zawsze ofiarą! - Wiedziałam, że nie powinnam do ciebie dzwonić - odparowała. - Więc dlaczego to zrobiłaś? Sięgnęła do lodówki po butelkę wody i odkręciła korek. - Policja nie chciała, żebym została sama. - Więc zadzwoniłaś do brata? - Byłeś najbliżej. - Czasami Troy zachowywał się nieznośnie, tak jak i reszta rodzeństwa. Jak tylko wykręciła numer do jego biura, wiedziała, że robi błąd. - Powiedzmy to sobie jasno. Zadzwoniłam do ciebie, ale nie dlatego, że jesteś jedynym facetem w rodzinie, rozumiesz? - Posłuchaj Caitlyn... Gwałtownie uniosła do góry rękę, jakby chciała odeprzeć atak. - Nieważne, zostawmy to. Chciałam zadzwonić do Kelly. - Kelly? Na miłość boską, Caitlyn. Nawet o tym nie wspominaj! - Ale... - Znów popełniła błąd, wspominając o Kelly. - To byłoby szaleństwo i doskonale o tym wiesz! - Zmarszczył ciemne brwi. - A, już rozumiem! Twoja linia obrony będzie opierać się na niepoczytalności. Kelly! - cmoknął. - Przestań! Nie jestem winna. Nie jestem szalona. A... a... Josh nie żyje. - Głos jej się załamał. - Był sukinsynem, w porządku, wiem o tym, le... kiedyś naprawdę go kochałam. - Czuła, jak policzki ją palą przy tym wyznaniu. - Był moim mężem. Ojcem Jamie. - Który ożenił się z tobą tylko dla pieniędzy. Słowa spadły na nią lodowatym deszczem. Były ohydne, ale prawdziwe. Oskar zaskomlał spod stołu. - Troy, proszę cię, ocal moją godność i nie rozwiewaj moich złudzeń, dobrze? Ku jej zaskoczeniu podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. Zrobił to jednak z widocznym wahaniem, jakby obawiał się, że Caitlyn zaraz przyjdzie do głowy coś głupiego, na przykład odwróci się i wtuli twarz w jego ramiona. Zawsze wolał trzymać ludzi na dystans. Nigdy nie pozwolił Caitlyn ani nikomu innemu zbliżyć się do siebie. Dwa lata młodszy od Caitlyn i Kelly, jedyny żyjący syn Montgomerych... Od dziecka musiał dźwigać na swoich barkach nie lada ciężar. - To nie takie proste, Caitlyn. Twoje złudzenia wpędzają cię w tarapaty. I to nie po raz pierwszy. Za to pierwszy raz w tak wielkie. - Masz rację - przyznała, żałując swojego wybuchu. - Troy, dzięki, że przyszedłeś. Musiałam z kimś porozmawiać i myślałam, że mogę na ciebie liczyć. Mogłam zadzwonić do Amandy. Też ma niedaleko z biura, ale nie jestem pewna, czy dziś nie pracuje w domu. Zresztą wiesz, jaka z niej pracoholiczka, wiecznie zajęta. - A ja nie? Caitlyn zdobyła się na uśmiech, zniknęły resztki jej wściekłości. - Jesteś szefem banku. - To dodatkowy powód, żeby siedzieć w pracy. Nawet w sobotę. - Ścisnął delikatnie jej ramię. - Wiesz, że przyjechałem tu do ciebie... Tylko nie potrafię cię wesprzeć. - Bo zawsze musisz odgrywać takiego macho. Gdzieś od dwunastego roku życia, prawda? Jesteś jak jeżozwierz. Kłujący z wierzchu, miękki w środku. 28 ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 imb.waw.pl

WordPress Theme by ThemeTaste