skomplikowaną kwestią.
- Zamówię kilka modeli - zadecydował po chwili milczenia. - Wypróbuje je pani przez tydzień. Jeżeli pani uzna, że strój krępuje ruchy i przeszkadza w pewnych działaniach, przedyskutujemy sprawę ponownie i dojdziemy do kompromisowego rozwiązania. Czy możemy się tak umówić? - Tak - zgodziła się bez zbytniego entuzjazmu. - Możemy się tak umówić. Posłusznie wpisała swoje dane w odpowiednie poła. - Jeszcze jedna rzecz. Dziś rano byłem w Crestville, by spotkać się z teściami. Zaprosiłem ich na kolację w piątek. Myślę, że te kilka dni wystarczy, by pani Caird zapoznała się R S z kuchnią, a pani zdążyła zapanować nad dziećmi na tyle, by nie przyniosły mi zbyt wiele wstydu przy dziadkach. Myśli pani, że jest to możliwe? Willow nie wiedziała, że jego teściowie mieszkają w małym miasteczku oddalonym od Tradition o zaledwie siedemdziesiąt Mlometrów autostradą. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy - obiecała. - Tylko o to mogę prosić. Ale - dodał, posyłając jej kolejny olśniewający uśmiech - zawsze mogę też liczyć na cud. Następnego dnia budzik zadzwonił o siódmej rano. Willow ziewnęła, wyłączyła go i wstała. Wciąż zaspana przeszła do okna i rozsunęła zasłony. Wzdrygnęła się. Nad polami szalała burza. Jeżeli pogoda się nie poprawi, nie będzie mogła wyjść z dziećmi na dwór, a konieczność spędzenia z nimi całego dnia w domu napawała ją strachem. Ale idąc w stronę swojej prywatnej łazienki po miękkim, różowym dywanie, odczuła satysfakcję. Mam szczęście, tu jest tak pięknie, pomyślała, przyglądając się gustownym, białym meblom. W domu, w którym mieszkała z Gemmą i Jamiem, wciąż brakowało pieniędzy na wykończenie niektórych pomieszczeń. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na spacer boso do łazienki w obawie przed porozrzucanymi wszędzie zabawkami synka. Wykąpawszy się, ubrała się w dżinsy i zieloną koszulkę, a następnie przeszła przez długi korytarz, by sprawdzić, czy jej podopieczni już wstali. Właśnie miała wejść do pokoju Mikeya, gdy usłyszała jego przeciągły płacz. Otworzyła szeroko drzwi i zapaliła światło. Niespodziewana jasność zaskoczyła chłopca. Na chwilę R S przestał płakać. Stał w swoim kojcu, zaciskając pulchne rączki na krawędzi. W jego oczach lśniły łzy. Willow podeszła do łóżeczka i uśmiechnęła się. - Cześć - powiedziała. - Dzień dobry. Mikey nie zamierzał odwzajemniać uśmiechu. - Nie! - zawołał stanowczo. Zaśmiała się. - Właściwie to masz rację. Pada i dzień faktycznie może nie być najlepszy. A teraz - kontynuowała - zmienimy ci pieluszkę i... - Sucho! Nachyliła się nad dzieckiem. Rzeczywiście, pieluszka była